![]() |
| http://cdn.caughtoffside.com |
Mecz na Etihad nie miał być łatwy i taki też nie był. Po zwycięstwie 1-0 w Lizbonie wszscy liczyliśmy na pomyślny wynik w Manchesterze i piłkarze nam go dostarczyli. I to po jakim meczu!
Dwie bramki strzelone przez Sporting w pierwszej połowie ustawiły spotkanie. Nie będę wnikał w to, jak bardzo Manchester City chciał to spotkanie wygrać, a jak bardzo chciał odpaść, by skupić się na walce o mistrzostwo Anglii. Myślałem tak w drugiej połowie, jednak druga sprawiła, że zgłupialem totalnie. Znajomy na twitterze nawet zapytał: "O co Ci chodzi City? Chcesz to wygrać, czy tylko zremisować?". Inny znajomy napisał smsa: "Nie uważam, że odpuszczają.To Sporting grał, bo teraz troszkę wpada w panikę, bardzo fajną piłkę. (...)Napierają". Własnie.
Manchester City napierał do ostatnich chwil. Chwilę przed końcem strzelili na 3-2, więc potrzebowali jeszcze tylko tej jednej jedynej bramki.
Każda minuta do końca meczu powodowała, że przybywały mi dwa siwe włosy, każda minuta doliczonego czasu gry - pięć. W ostatniej akcji, kiedy piłka po dośrodkowaniu z lewej strony (taki sobie występ Pereirinhi, który zastępował Joao Pereirę) trafiła na głowę... Joe Harta... zamarłem. Piłka po uderzeniu bramkarza City leciała chyba 20 godzin w kierunku bramki Sportingu. Patricio wyciągnął odruchowo rękę, dotknął futbolówkę koniuszkami palców, wydawało się, że w ogóle jej nie dotknął. Piłka nieco zmieniła parabolę lotu, i przeszła tuż obok słupka.
Mnie samemu wydawało się, że na ostatnie dziesięć minut meczu wstrzymałem oddech.
Ktoś napisał, że Sporting przebył drogę z nieba do piekła i z powrotem. Miał rację. Dotyczy to nie tylko tego meczu, ale również całościowego występu w tegorocznej edycji Ligi Europejskiej. Teraz "Lwy" w ćwierćfinale spotkają się z Metalistem Charków, kibiców z Alvalade czeka więc po raz kolejny daleki wyjazd na wschód Europy. Oby tak samo szczęśliwy jak dwumecz z Manchesterem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz