24 października 2011

Wyciśnięta cytryna

Dawno nie byłem tak zadowolony po meczu Sportingu. Lwy, nie dość, że grają coraz lepiej, to w końcu nie przegrywają ze słabeuszem. Wreszcie gra się klei, obrońcy bronią, pomocnicy pomagają każdej z formacji, a napastnik - cud - miód! Zapamiętajcie to nazwisko: van Wolfswinkel, bo za chwilę będzie o nim naprawdę bardzo głośno. Dziś co prawda strzelił tylko jedną bramkę, ale to on jest najjaśniejszą postacią Sportingu w ostatnim czasie, IMO. 

Właśnie tak jak dziś powinny wyglądać mecze z zespołami niżej notowanymi. Rzucenie się rywalowi do gardła, wyciskanie go z każdą kolejną minutą jak cytrynę i tylko jeden moment nieuwagi, który tak naprawdę nic nie zmienił. Sporting spokojnie mógł strzelić ze dwa, trzy gole więcej, ale tak wysoki wynik i tak musi cieszyć kibiców, skoro jeszcze parę miesięcy temu ich ulubieńcy potrafili przegrać z bardzo przeciętnym (wręcz słabym) Olhanense, czy Pacos de Fereira.

Jednak najważniejszy mecz jeszcze ciągle przed Sportingiem. 27.11 gramy "za miedzą" z Benfiką i jeśli to spotkanie wygramy, to już nic nie powinno stać na przeszkodzie, by powalczyć o mistrzostwo w końcowym rozrachunku. Bo przy całym szacunku dla drużyny Porto uważam, że ten sezon po prostu nie może być dla nich udany na krajowej arenie. Zbyt dużo szczęścia na raz ;)

P.S. To,że nie piszę na blogu nie znaczy, że zapomniałem o Sportingu. Wręcz przeciwnie! Ciągle piszę o nim na twitterze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz