12 grudnia 2012

Przegrane derby. Co dalej?

Derbom Lizbony może i daleko do spotkań między dwoma klubami z Manchesteru, ale one również wzbudzają spore zainteresowanie. Przegrana Sportingu była do przewidzenia, choć do przerwy kibicom Sportingu z pewnością nie brakowało nadziei na korzystny rezultat końcowy. Sprawy potoczyły się jednak nie tak jak byśmy wszyscy chcieli. 

Podobało mi się
- zaangażowanie piłkarzy, na których liczyłem przed tym spotkaniem, czyli Capela i Fito Rinaudo. Na początku przygody Hiszpana ze Sportingiem uważałem, że to totalny jeździec bez głowy, ktoś, komu pod względem umiejętności bliżej do Waldemara Soboty niż choćby Jakuba Błaszczykowskiego. Muszę niestety zmienić pogląd, bo Capel, mimo, że nie stwarza stuprocentowych sytuacji bramkowych, ale do spotkania podchodzi zawsze ze stuprocentowym zaangażowaniem. Podobnie zresztą jak Fito Rinaudo, jeden z lepszych zawodników w czasie poniedziałkowych derbów.
- bramka Wolfswinkela. Rzadkiej urody, kopnięcie jakby od niechcenia, kompletnie zaskoczony bramkarz Benfiki nie miał nic do powiedzenia w tej sytuacji, podobnie jak obrońca, który pilnował Holendra w polu karnym.
- gra zespołu w pierwszej połowie. Takiego zaangażowania i gryzienia trawy oczekiwałbym również w potyczkach z dużo słabszymi zespołami niż Benfica.
- poziom spotkania. Wiadomo, że derby rządzą się swoimi prawami i w zasadzie nikt by się nie zdziwił, gdyby mecz zakończył się nudnym, bezbramkowym remisem, po którym 40% kibiców obu zespołów wyrzuciłoby telewizory przez okno. Tak się jednak nie stało, głównie za sprawą (niestety) piłkarzy Benfiki. Przynajmniej było na co patrzeć.

Co mi się nie podobało
- gra Sportingu w drugiej połowie.Widać było, że około 60. minuty większość zawodników oddycha rękawami, a sił brakuje nawet na dokładny wyrzut z autu. Świadczy to tylko o tym, że były trener Sa Pinto słabo przygotował piłkarzy do sezonu pod względem kondycyjnym.
- gra środkowych obrońców. Od razu po transferach twierdziłem, że Rojo i Boulahrouz nie nadają się do tego, żeby tworzyć parę podstawowych środkowych obrońców., co potwierdziło się w derbach. Para ta zagrała po prostu tragicznie. Rojo strzelił bramkę samobójczą na 1-1, a pochodzący z Maroka reprezentant Holandii, niejaki Khalid, wyleciał z boiska po zagraniu piłki ręką w polu karnym. W czasie wojny zostaliby posądzeni o zdradę i rozstrzelani. W takiej formie obaj panowie nie zasługują na jakiekolwiek związki z "Lwami", chyba, że mówimy o rzuceniu im lwom na pożarcie.
- sędziowanie. Pan Marco Ferreira niezbyt zdecydowanie radził sobie z faulami piłkarzy obu drużyn. Choćby po faulach na Capelu - dopiero po czwartym przewinieniu na Hiszpanie kartkę otrzymał Maxi. Generalnie sędzia sprawiał wrażenie, jakby był najważniejszy na boisku.
- porażka. Trudno, żeby było inaczej. 
- zmiany trenera Vercauterena. W 81. minucie czerwoną kartkę otrzymał Boulahrouz, Cardozo strzela bramkę na 1-2, a dwie minuty później za pomocnika Eliasa wchodzi...obrońca Xandao. Rozumiem, że już wtedy trener wiedział, że tego meczu nie da się wygrać i trzeba wpuścić kolejnego obrońcę, żeby utrzymać wynik? 

Kolejny mecz Sporting rozegra z Nacionalem. Może przełamanie przyjdzie właśnie na Maderze?

P.S. Przypominam o istnieniu facebookowego ustrojstwa zwanego "Fanpage", gdzie gromadzą się wszyscy fani Sportingu Lizbona w Polsce. 
P.S. Na facebooku właśnie powstał pomysł stworzenia oficjalnego fan klubu Sportingu. Pomysł bardzo zacny, w realizacji. Jeśli chcecie do nas dołączyć, klikajcie tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz